„Blondynka na językach” – recenzja

Zapraszam was na recenzję najbardziej lubianej przez kobiety serii do nauki języków obcych — „Blondynka na językach” Beaty Pawlikowskiej. Czy warto z niej skorzystać?

5585753500_f0fbb097b7_z

Zacznę od tego, że zanim skorzystałem z „Blondynki”, znałem kilka osób, które uczyły się z niej, ale żadna z nich się nie nauczyła. Ponadto wiedziałem na czym polega ten kurs — lektorka (tytułowa blondynka) mówi frazę po polsku, a następnie lektor (native speaker docelowego języka obcego) mówi ją w swoim języku. Byłem bardzo sceptycznie nastawiony wobec tej metody z dwóch powodów: z powodu efektów, do jakich doszły znajome mi osoby i z powodu braku zawarcia w kursie przygotowania gramatycznego.

Postanowiłem jednak sprawdzić na własnej skórze jak to działa. Byłem tym zainteresowany dlatego, że słuchanie i mówienie to ważna część kursu, a wiedziałem jak skuteczne jest uczenie się ze słuchu. Pożyczyłem więc hiszpańską „Blondynkę” i zacząłem jechać z tym koksem.

Okazało się, że kurs jest naprawdę dobry! Mamy książkę, w której jest spisane dokładnie to, co mówią lektorzy i mamy płytę z nagraniami. Na każdej ścieżce audio mamy 20 zwrotów do nauczenia się. Słuchamy pierwszy raz i staramy się zapamiętać. Podczas kolejnych razów usiłujemy powiedzieć frazę zanim zostanie ona przetłumaczona. Na okładce książki jest napisane, że jest to „kurs mówienia”. Czy można przeprowadzić kurs mówienia bez obecności drugiego człowieka? Okazuje się, że tak. Chociaż nie prowadzimy prawdziwej rozmowy, to sama czynność artykułowania obcych słów (z odpowiednią szybkością kojarzenia i samego mówienia) przygotowuje nas nie najgorzej.

Duży plus za uniknięcie tej części nauki, przez którą uważam uczenie się w szkole za mało efektywne. Chodzi mi o uczenie się durnego, nieużytecznego słownictwa. Zwroty, których się uczymy z „Blondynki” będą na pewno przez nas używane. W szczególności, jeśli wkrótce wyjeżdżamy do kraju, w którym mówi się językiem, którego się uczymy. Bo kurs jest stworzony przede wszystkim dla podróżników.

Nie przerobiłem książki do końca. Możecie zapytać: „Ale jak to? Taki wspaniały kurs i porzuciłeś go?”. Niestety, w pewnym momencie zaczyna się uczenie się durnego, nieużytecznego słownictwa. Dlatego stwierdziłem, że usiłowanie ukończenia tego kursu będzie dla mnie stratą czasu.

Na końcu książki mamy jakieś 8 stron gramatyki, której nie ma na płycie. Podczas kursu doskwierał mi brak nauki gramatyki. Chodzi mi o to, że — na przykład — uczymy się właściwie form czasowników tylko liczby pojedynczej. Rzeczywiście mnogich używa się rzadziej i jest to dobry dobór materiału dla tych, którzy chcą szybko i niekoniecznie porządnie nauczyć się mówić. Ja miałem jednak trochę inny cel i nie pasował mi ten pomysł.

Natknąłem się w internecie na artykuł „Beznadziejne kursy językowe Pawlikowskiej”, traktujący o serii „Blondynka na językach”. Autorka wpisu zarzuca, że w książce (do języka angielskiego) podana jest wymowa uproszczona (przykład: I love you — Aj law ju), nie biorąca pod uwagę nawet długości głosek. Zarzut jest bzdurny, bo nawet ucząc się języka w szkole często nie uczymy się długości głosek. Takie rzeczy znają na pamięć tylko osoby, które chcą poznać język dogłębnie, które chcą być specjalistami, a nie tylko „umiejącymi mówić”. Kursy Beaty Pawlikowskiej pokazują, że uczenie się języków nie musi być trudne. Nawet więcej: pokazują, że NIE JEST trudne. Ale to już dla mnie lekka przesada.

Pomimo wad, polecam. Kurs kosztuje około 30 złotych, więc jest bardzo tani i na pewno nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto.

Skomentuj artykuł tutaj lub na Facebooku.

Zdjęcie pochodzi z flickr.com.

3 komentarze do “„Blondynka na językach” – recenzja

  1. Jadwiga

    Dzięki kursom z „Blondynka na językach” potrafię porozumiewać się w każdym z tych krajów w rodzinnych językach.
    Powiem szczerze ,że z tych kursów nauczyłam się więcej niż kiedyś w szkole mając rosyjski i francuski jako przedmiot.Pamiętam ,ze profesor od rosyjskiego nie przepytywał ani ze słówek ani z budowy zdań tylko z akcentu
    tak ,że jedno słowo było przez 10 min .wertowane a potem juz był koniec lekcji.Podręczniki nie zniechęcają do nauki .Raczej rozsmakowują i wzniecają ciekawość aby dalej szlifować język.Super polecam wszystkim początkującym ,którzy są przekonani ,że do języków trzeba mieć szczególne preferencje i zdolności.Gratuluję pomysłu p.Beacie Pawlikowskiej.

    Odpowiedz
  2. Dana

    Krytycy tej propozycji nauki POROZUMUEWANIA SIĘ w języku angielskim nie rozumieją przeslania autorki jakiej Jej przyświecało podczas pracy. Zrobiłam ksiazke do końca najpierw z j.niemieckim. potem poszłam na roczny kurs j. niemieckiego. Nie wiele więcej nauczyłam się na kursie.
    Modułowy sposób podejścia do nauki języka bardziej zdał egzamin w życiu aniżeli wkuwanie reguł gramatycznych. Jednym zdaniem: niemieckiego znam tyle co udało mi się poszerzyć zasób słów „Blondynki”.
    Wyjezdzając do strefy j.angielskiego , na początek kupiłam wersje angielskiego-brytyjskiego „Blondynki”.
    Wiem, że nie prezentuje w pelni średniego poziomu ale głodna nie jestem, nie zgubienia się, wszystko kupie, u lekarza byłam sama itp. Zasób słów ma coraz większy. „Blondynka” to dobre podwaliny do bardziej zaawansowanego kursu.
    Jeśli krytykujacy mysleli, że po „Blondynce” pójdą zdawać maturę to się mocno pomylili nie doczytując a może i nie rozumiejąc intencji Autorki.
    Dziekuję Pani Beato za Pani pracę. Mnie ona bardzo pomogła.

    Odpowiedz
  3. Piotrek

    Nie wydaję pieniędzy na nauczyciela, a mimo to książka jest testem samym w sobie, na bieżąco. Obiektywnie sam decyduję kiedy mogę pójść dalej. Dzięki tej metodzie łatwiej jest utrwalić poprawne zwroty w pamięci niż po nauce w szkole. Jednakże, zasady gramatyczne są równie ważne jak wymowa ze słuchu, dlatego niech nikt wam nie wskazuje fałszywej alternatywy czy myć ręce czy zęby.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.